Kamila Lićwinko
Polska lekkoatletka, rekordzistka Polski w skoku wzwyż, dwukrotna finalistka Igrzysk Olimpijskich, brązowa medalistka Mistrzostw Świata w Londynie 2017, „Latająca mama” Hanki
Sukcesy wielu kobiet pokazują, że można łączyć macierzyństwo z wyczynowym sportem. Choć wymaga to ogromu poświęceń i wyrzeczeń, to może uszczęśliwiać mamę, co powinno wywołać pozytywne emocje u dziecka.
Co stanowiło dla pani największe wyzwanie podczas łączenia obowiązków sportowca i mamy?
Z perspektywy czasu oceniam, że największym wyzwaniem był całkowity brak czasu na odpoczynek. Jak tylko Hania pojawiła się na świecie, to od razu jeździła ze mną na treningi, obozy, zgrupowania i zawody. Gdy tylko schodziłam ze skoczni, od razu zajmowałam się córeczką, która oczywiście była bardzo wymagająca – dziecko ma swój świat, jest bardzo ciekawe wszystkiego, trzeba non-stop być przy nim. Choć był to dla mnie bardzo trudny czas, to absolutnie nie żałuję decyzji, jaką podjęliśmy z moim mężem-trenerem, aby mieć dziecko zanim zakończę karierę sportową. Co zrozumiałe, miewałam wyrzuty sumienia, że przez zaangażowanie w sport nie jestem w pełni oddaną mamą. Hania była jednak bardzo dzielna, szybko przyzwyczaiła się do naszego wspólnego rytmu: treningów, obozów i zgrupowań. Oczywiście, gdy tylko córka zapłakała czy czuła się gorzej, to przerywałam trening i wtedy całkowicie podporządkowywałam się dziecku.
Nigdy też nie zastanawiałam się, czy gdybym nie została mamą, a moje poświecenie sportowi stałoby się 100-procentowe, to osiągnęłabym lepsze wyniki… Wręcz przeciwnie – czasem największą dla mnie motywacją do treningów był właśnie fakt, że tuż obok jest mój mąż, córka i siostra, i skoro oni tyle czasu poświęcają dla mojej kariery sportowej, to nie mogę ich zawieść. Ich obecność dawała mi kopa. Już rok po urodzeniu Haniu wszyscy razem pojechaliśmy na lekkoatletyczne mistrzostwa świata do Kataru.
Rok później były też Igrzyska Olimpijskie w Tokio – to było największe wyzwanie, by odpowiednio się przygotować do Igrzysk, będąc jednocześnie młodą mamą?
Wbrew pozorom ten ostatni rok przed Igrzyskami w Tokio nie był aż taki ciężki. W spokoju mogłam przygotowywać się do startu, miałam też czas na odnowę biologiczną i odpoczynek. Cięższe były poprzednie dwa lata, bezpośrednio po urodzeniu się Hani. To był okres, gdy musieliśmy wielokrotnie jeździć z córką do lekarzy i fizjoterapeutów, a dziecko wymagało więcej uwagi i czasu. Na czas Igrzysk córka została w domu z dziadkami, a ja z mężem-trenerem polecieliśmy do Tokio. Te 10 dni były moją najdłuższą rozłąką z Hanią, ale gdy stawałam na skoczni, umiałam się całkowicie odciąć od świata zewnętrznego – byłam tylko ja i poprzeczka. Na te kilka chwil tuż przed skokiem zapominałam nawet o córeczce. Natomiast wcześniej, gdy córka jeździła ze mną na zawody, to moje myśli zawsze uciekały do niej – szukałam jej wzrokiem na trybunach, ciągle dopytywałam męża lub siostry czy wszystko z nią w porządku, czy dobrze spała, czy nie płacze.
Jaką radę przekazałaby pani dziś kobietom, które pragną być aktywne zawodowo, a jednocześnie spełniać się w roli mamy?
Przede wszystkim, by same były szczęśliwe i realizowały się zawodowo. Wiele osób, ja też, wyznaje zasadę, że „szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko”. Historie wielu dziewczyn, które odnosiły wielkie sukcesy sportowe po urodzeniu dziecka, pokazują, że można łączyć zawodowy sport z macierzyństwem. Ważne jednak, aby być w pełni świadomym obciążeń i wyrzeczeń, z jakimi wiąże się urodzenie dziecka w trakcie kariery sportowej. To dotyczy nie tylko sportu, ale każdej innej dziedziny życia zawodowego. Jest to niezwykłe trudne wyzwanie, ale warte poświęceń i dające ogrom satysfakcji.